Blok

Moje życie na blokowisku rozpoczęło się dwa miesiące temu. Szczęśliwa, że wreszcie będę miała bliżej do pracy, wprowadziłam się do ¨lepszego¨ bloku w strefie o dumnej nazwie Sektor Trójkąt. Teren jest ogrodzony, ma nocnego stróża w budce, miejsca parkingowe są ponumerowane, a w lecie jeżeli w porę zapisze się na listę, można siedzieć nad basenem w tłumie sąsiadów i ich biegających i krzyczących dzieci.

Powolną windą o srebrnych drzwiach wjeżdżam codziennie na dziesiąte piętro, z którego przez okno w moim pokoju widzę po prawej sąsiedzki blok, po lewej obwodnicę, a za nią pola aż po horyzont, na którym widać trzy samotne drzewa, kotrastujące z błękitem nieba i żółcią pól. Zazwyczaj są one idelanie puste, czasem jednak pasą się tam owce, albo pan w słomkowym kapeluszu, z torbą na ramieniu i czarnym pieskiem wypasa tam ogromne stado krów. Z okna w kuchni w dzień widać domki jednorodzinne starannie poukładane po drugiej stronie szosy, a nocą, kiedy mrok rozswietlają setki odległych światełek, mam wrażenie, że pilot zaraz powie, że za chwilę będziemy lądować.

Moje nowe mieszkanie jest międzynarodowe, w osiemdziesięciu procentach zamieszkane przez imigrantów. Oprócz jednej Hiszpanki mieszkają tu dwie Kolumbijki, Peruwianka i oczywiście Polka. Z racji błogosławionej przewagi Latynosek, mam wrażenie, że zamieszkałam w jednym z najbardziej przyjaznych miejsc na ziemi. Na przykład drobna Kolumbijka Sandra, wiecznie uśmiechnięta i wiecznie coś mówiąca, nawet moje chau, które rzucam w biegu, wychodząc z domu, rozbudowuje do ¨Do zobaczenia! Niech ci wszystko pójdzie dobrze!¨ Jeżeli zostawię naczynia w zlewie, ktoś je za mnie pozmywa, jeżeli zostawię pranie na deszczu, ktoś je zbierze, jeżeli zostawię lody w zamrażarce, ktoś je zje.

Którakolwiek cokolwiek ugotuje, zaprasza wszystkie, które miały szczęście znaleźć się akurat w kuchni, na obiad. Przy stole zazwyczaj wypływa temat tego, co i jak się je w Kolumbii, co w Polsce, a co w Peru, jak to się ma do hiszpańskiego jedzenia, i gdzie są najlepsi chłopcy, i najładniejsze dziewczyny. Zdziwienie Latynosek tym, że zazwyczaj jem kanapki na śniadanie i kolację (kto się tym naje?), zrozumiałam następnego dnia o ósmej rano, widząc smażące się na patelni siedem parówek, do których szybko dołączyły jajka. Kiedy nie mają czasu, potrafią zadowolić się zimnym ryżem z tuńczykiem z puszki, ale kiedy zabierają się za gotowanie, powstają nieziemskie dania, takie jak nadziewane tortillą ziemniaczaną zielone papryki, placki z zielonych bananów macho posypane smażoną cebulą, papryką i boczkiem, kremowe zupy jarzynowe, pikantne udka z kurczaka… Dobrze mi się mieszka, mając pod spodem dziewięć pięter bloku, nawet, jeśli czasem muszę po tym wszystkim pozmywać.

Kiedy nad sewilskie niebo po raz pierwszy od miesięcy nadciagnęły deszczowe chmury, do sklepu, w którym pracuję (to znaczy siedzę i czytam ksiażkę dopóki ktoś nie przyjdzie po tusz do drukarki i nie pozwoli mi wcielić się w królową tonerów), przyszedł pan z małym synkiem. Kiedy dyktowałam mu ceny cartridge’ów, powiedział, że widział mnie ostatnio, jak czekałam na windę w bloku numer siedem; on mieszka tam na parterze.

No tak. Dzień wcześniej przede mną w kolejce do windy stała pani z wyładowanym po brzegi wózkiem z pobliskiego supermarketu, pan z teczką i zamyślonym obliczem drobnego przedsiębiorcy, oraz pani po pięćdziesiątce, i trójka dzieci. Obie windy musiały chyba pojechać na dzisiąte piętro, bo oczekiwanie trwało nieznośnie długo. Kiedy już jedna nadeszła, pani z wózkiem z supermarketu odkryła, że nie zmieści się on do kabiny, zaczęła więc siatka po siatce przekładać zakupy. Drzwi windy co chwila jej się zamykały, dopóki nie zaczęła jej pomagać pani po pięćdziesiątce, obserwowana z kamuflowaną wrogością przez pozostałych ludzi z kolejki. Ich czas padł ofiarą kobiety z zakupami i nie zamierzali jej pomagać, nawet jeżeli miałoby to przyspieszyć sprawy. Ostatecznie do środka, otoczony ze wszystkich stron siatkami, zmieścił się również pan przedsiębiorca. Wreszcie drzwi się za nimi zamknęły i mogliśmy wezwać drugą windę. Kiedy już dotarła na parter, upchnęłam się w niej razem z panią sąsiadką i trójką dzieci, którzy również jechali na dziesiąte, zostawiając za sobą długą kolejkę sąsiadów, którzy nadeszli w międzyczasie. Myślę, że tego dnia spokojnie mogło mnie widzieć pół bloku.

Porozmawialiśmy więc chwilę z panem sąsiadem o naszej dzielnicy, a kiedy już wychodził trzymając za jedną rękę chłopca, a w drugiej dzierżąc tusz do drukarki, rzucił od drzwi, że jakbym czegoś kiedyś potrzebowała, to on mieszka na parterze.

Po południu przed sklep przydreptało stado dresów (tutejsza odmiana nosi różowe podkoszulki i depiluje nogi), którzy zaczęli się na mnie gapić przez szybę wystawową, gadać i pokazywać mnie sobie palcami, a po pewnym czasie, znudzeni brakiem mojej reakcji, zaczęli rzucać w drzwi pestkami słonecznika. Uciekli w momencie, kiedy wstałam z krzesła. Zostały po nich tylko pestki na chodniku.

Dlatego właśnie kocham moje blokowisko. Życie tutaj jest męciutkie jak obłoczek.

Dodaj komentarz